Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Macocha tom drugi 132.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Molière’a, znajdzie się komu grać u nas, szczególniej Tartuffa, rzekła Kossakowska.
I wprędce dorzuciła:
— Bez żartu, w familii królewskiej wiele pono talentów tego rodzaju... deklamują u Mniszchów... grają u pani Zamojskiej... nieźle i Czartoryscy... W naszej rodzinie pono nikogo nie znajdziemy, coby tym teatrom dorównał... chyba Jan, co romanse pisze i po turecku się ubiera... ale ten... to poczciwa dusza... gdyby się nie wiem jak przebrał i jakim prawił językiem, poznać w nim zawsze kim się urodził... i jaka krew w nim płynie.
Rozmowa na ten ton wpadłszy, trochę się wstrzymała, nikt bowiem gospodyni odpowiadać nie śmiał. Chwila milczenia przegrodziła ją od zapytania drugiej kasztelanowej, która zagadnęła Laurę.
— Czy panu w takiej samotności, bez ludzi nie tęskno? Bo Lassy mi mówi, że waćpan nikogo nie widujesz i nigdzie nie bywasz.
— Mnie się zdaje, odezwała się Laura, ciągle krzepiąc, by się okazać po męzku odważną, że ludzie, co mają najlepszego w sobie w książki swe kładną; obcując więc z książkami, to tak, jakby się – przepraszam za porównanie – żywiło czystym bulionem... Więc głodu nie ma!
— Przedziwnie, mój kawalerze, pochwaliła Kossakowska, ale ci powiem, że na bulionie byś nie wyżył, bo natura ludzka różnych żywiołów potrzebuje do życia. Jest dużo zieleniny na pozór niepożywnej, a przecie światby bez niej był niesmaczny...
— Dobre to pewnie dla tych, co sobie wygódki robić mogą, lecz są położenia, w których człowiek nie