Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Macocha tom drugi 130.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Pani kasztelanowa należała do oppozycji i dowcip jej miał szerokie do popisu pole...
Obok niej pierwsza, tłuściuchna, wesoła, równie rezolutna kasztelanowa, stanowiła kontrast, który obu paniom na korzyść wychodził. W salonie nie zastali nikogo, lecz oświecony był, przygotowany, a marszałek dworu wejrzawszy tylko, już stół do wieczerzy na potrzebną liczbę osób przygotował. Laura znalazłszy się wśród świateł, wystawiona na ciekawe spojrzenia dwóch pań, sama jedna — widocznie była zmieszana. Lassy siadła pokornie w kątku. Gdy kasztelanowe obie zajęły miejsca na kanapie, gospodyni odezwała się do Laury:
— Zbliżże się, panie kawalerze, ku nam, proszę... siadaj, a jeśli ci to nie uczyni przykrości, powiedz nam co o sobie.
Laura rozpaczliwej nabrała śmiałości.
— To trudno, rzekła: zajmującego nie mam nic do opowiedzenia, a dzieciństwa nie zabawią... Ojciec mój mieszka w głębi lasów na Polesiu, gdzie i ja się wychowałem, świat widzę po raz pierwszy... uczę się go... mówić więc nie mam o czem, ale słuchać wielką ochotę...
Kasztelanowe obie wpatrywały się w nią gdy mówiła.
— I ojciec waćpana puścił tak samego, bez opieki? spytała pani Kamieńska.
Laura podniosła oczy.
— Nie mam powodu obwiniać ojca za siebie, jam się to puścił sam bez wiedzy jego... uciekając od złej macochy!
— Jakto? mężczyzna od baby? zapytała pani Kamieńska, a toć wstyd...