Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Macocha tom drugi 124.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Przeszło dwadzieścia!
— A! bałamucisz mój panie Borowiecki... nie wyglądasz na tyle. I cóż myślisz robić w Warszawie?
— Myśli nic nie robić, przerwała Lassy, siedzieć w kącie i nudzić się!
— Bardzo oryginalny! to mi się podoba! rozśmiała się tłuściutka jejmość. Wiesz asindziej co? nigdy nikogo nie słuchaj, rób co ci po sercu i po myśli, to najlepiej. Masz rozum... Lassy nigdy go nie miała...
Szli tak ulicą głośno rozmawiając, a po wesołej, jasnej, czystej mowie kasztelanowej z daleka ją poznać było można, i zaraz się zaczęli przypytywać przechadzający, co Laurę bardzo zakłopotało.
Pierwsza, która się przybliżyła, była słusznego wzrostu kobieta, sucha i chuda... rysów twarzy grubych i męzkich, ubrana mniej starannie, acz strój był kosztowny, twarz jej mimo, że ją brzydką nazwać było można, jaśniała chłodnym rozumem, a oczy tryskały dowcipem... Szła, młodziutką panienkę prowadząc u boku, która jej do ramienia ledwie sięgała, z tabakiereczką w ręku, a w drugiej miała laseczkę, na której się opierała. W postawie jej było coś dumnego i rozkazującego... Zastanowiła się zobaczywszy kasztelanową idącą z Laurą, pokiwała głową, spojrzała na nią z góry i rzekła:
— Moja droga, a zkądżeś znowu tego nieznajomego kawalera wzięła??
— Widzisz kasztelanowo, (bo i ta miała tytuł ten sam, z tą różnicą, że się zwała Kamieńską, po mężu Kossakowską, a z rodu Potocką,) szczęści mi się, trafił się na drodze i zasekwestrowałam go...
— Widać moja mościa dobrodziejko, że nie po dniu