Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Macocha tom drugi 117.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

dy szlachcic nastręczył... a że Georges’a nie było i Lassy nie miała się przed kim wygadać, tym razem lepiej go trochę przyjęła.
Na zapytanie, co Laura porabia, mogła cały swój zły humor bezpiecznie przed nieznajomym wyspowiadać, gdyż Laura nudzić ją i niecierpliwić poczynała, a wpłynąć na nią nie było podobna.
— Zachciałeś pan! to jest dziwna istota, której, mimo całej swej miłości dla niej, zrozumieć nie mogę... Marzycielka!! czyta... deklamuje, śni na jawie i tak żyje... Byłaby może doskonałą aktorką, na nieszczęście będzie kiedyś bogatą, na co się to jej przydało?... ojciec ją wyszuka... odzyska i... wszystko się skończy jakiemś zamążpójściem nieciekawem...
— Smutna to pozycja, do teatru... rzekł młody człowiek, gdzie, jak u nas, teatru nie ma i być nie może pono...
— To po prostu szaleństwo, bo do czego się to jej przydało! zawołała Lassy.
Z każdym dniem Laura i ten sposób życia zamknięty mocniej dolegał Lassy, która pragnęła z początku być przy swej uczennicy, a teraz już sobie to poświęcenie przykrzyła. Zaklinała się, że będzie służyła jej do śmierci — lecz pono takiego klasztoru, skromnego i pracowitego życia wcale nie przewidywała.
Jedyną rozrywką i zajęciem było, że musiała z książki role czytać i Laurze deklamującej dawać odpowiedzi. W czasie tych posiedzeń ziewała i patrzała przez okno, czasem książka spadała jej na kolana... porywała ją rozpacz, naówczas wybiegała pod jakimś pozorem choćby w ulicę lub do ogrodu, żeby te ciążące rozbić nudy...