Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Macocha tom drugi 101.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

jej co chwila bardziej ciężyły, Laura wpadła do zajętego mieszkania...
Munię zmęczoną wziął zaraz woźnica z Emilopola, aby ją przeprowadzić i dać wytchnąć nieco.
W chwilę po wnijściu do gospody, nadbiegła Babetta wesoła, uśmiechnięta i szczęśliwa, że się tak wszystko dobrze udało.
— Niestety! zawołała Laura witając ją, nie tak jak się wam zdaje... Kawaler Georges gonił za mną, aż tu prawie. Miałam największy w świecie kłopot z pozbyciem się natręta:
— A cóż się z nim stało?
— Doprawdy nie wiem... Zdaje się, iż chyba powrócić musiał do Emilopola...
— Cóż to? więc się tak szalenie zakochał w waćpannie? rozśmiała się Babetta.
— Ja sądzę, że nie we mnie, tylko... tylko w oryginalnem sieroctwie mojem i braku doświadczenia... z których zdawało mu się, że łatwoby mógł korzystać. Wyobraźnia więcej niż serce popędziły go za mną... ostygnie i powróci...
— A dla czegożby kochać się nie miał i nie mógł? spytała Francuzka.
— Dla tego, że ludzie jak on, nadto może kochają wszystkie kobiety, by mogli kochać jedną. Takim mi się wydał przez te kilka dni w Emilopolu i w rozmowach ze mną, dopóki nie domyślił się kto jestem...
— Lecz z kimże was zastałam na rozmowie? dorzuciła Laura śpiesznie składając suknie męzkie i mieniając je na kobiece z uczuciem dziecięcej radości.
— A! nie wiem doprawdy, szlachcic jakiś, człek młody, przystojny i wykształcony dosyć, który snać