Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Macocha tom drugi 092.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

bardzo obchodzić, jeśliby mu się zamarzyło ruszać sobie dalej!
— Jak to? gorąco odezwał się kawaler... ale on nie powinien był... nie mógł... nie godziło się, żeby tak uchodził... to...
— Przecież wolny człek! rzekł marszałek.
— Czyżeś pan się nie domyślił, gdy Zarwański opowiadał tę historję, że to nie Dobek jakiś, ale panna była.
— Co się panu śni! śmiejąc się podchwycił Pobożanin... co się panu śni!
— Mnie się nie śni! bo ja się w niej kocham na zabój! ja szaleję za nią! ja wiem, ja czuję, że to była kobieta.. począł gorączkując się Georges... Ja za nią na koniec świata polecę... kazałem sobie podać konia... jadę, gonię...
Pobożanin pochwycił oburącz biednego kawalera.
— Siadaj pan! ochłoń! Wzburzona imaginacja jakieś mu obrazy przedstawia, z których jutro się śmiać będziesz. Ja najmniejszego nie widzę podobieństwa do tego, co pan mówisz... Chłopiec sobie urwiszowaty... który się wyrwał od ojca; żadna panienkaby podobnej odwagi i determinacji nie miała... Sama jedna... konno... w nocy! to do niczego niepodobne...
— A! gdybyś pan był widział te ręce! te nóżki, ten z pod koronek wystający karczek biały... wołał Georges... Ja panu mówię, to była kobieta, taż sama, o której Zarwański opowiadał... Gdybyś wiedział... jak ręce wyrywała, ile razy się ich dotknąłem, i te rumieńce...
— Dajże pokój, kochany kawalerze Georges’u staniesz się doprawdy śmiesznym. Une lubie! przywidzenie!.. Zmiłuj się...