Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Macocha tom drugi 087.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

przez tych dni kilka i nocy ciągle tylko czytała o scenie, o teatrze, o artystach — że Pobożanin i Babetta oboje stanęli zdumieni... Spojrzeli na siebie.
Wyraźnie paliła się ta śliczna główka do jakiegoś ideału niemożliwego, szła do smutnego rozczarowania; lecz są takie pochody uroczyste przeznaczeń, których nic wstrzymać nie może.
— Posłuchajcie mnie, mówiła dalej Laura, na co się ja zdam światu? Za mąż pójść nie mogę i nie chcę... domu nie mam... sierotą jestem... sam los wyznaczył mnie na aktorkę... lub zakonnicę... Nie potrafiłabym zamknąć się w klasztorze, życie mi się nie uśmiecha, ale mnie ciągnie, jak przepaść! Muszę iść...
— Idźże ostrożnie! zawołała Babetta.
— Pomóżcie mi, wyciągając ręce ku nim, odezwała się Laura...
— Czekajcie, przerwał ożywiony oryginalnością położenia Pobożanin, który w też chwili odmłodniał, słowo tylko. Babetta wyjedzie do Warszawy jutro... mamy nieuchronne przed ożenieniem do nabycia sprawunki... Ja pomogę pani, byś za nią wykraść się ztąd mogła... Na pierwszej stacji połączycie się. Ona ma pewne sprawunki w Warszawie, ja także może kogo stosownego wymyślę ku pomocy...
Babetta aż się na szyję rzuciła narzeczonemu, i zwróciwszy się tylko do Laury z zapytaniem — Vous permettez? — pocałowała go z obu stron twarzy, aż się po pokoju te dwa całusy rozległy...
— Dziękuję mu za was i za siebie! Poczciwy Pobożanin, zawołała, serce ma doskonałe, gdyby głowę miał taką!!
— Więc, to rzecz postanowiona, kończyła Babetta