Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Macocha tom drugi 075.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ściwszy z Munią chwilę, zmieszana przybyciem pana koniuszego i wielu ciekawych, wsunąwszy tylko w rękę dukata mastalerzowi, wyrwała się ztąd niespokojna.
Zdawało jej się, że te szczególne dla Muni łaski mogły mieć na celu utrudnienie jej wyjazdu bez wiedzy gospodarzy, a ucieczkę uważała teraz za nieuchronną:
Wracając od stajeń, ponieważ dość jeszcze było rano, Dobek-Laura poszedł się przejść po parku. Ranek był piękny... myśli smutne... niepewność wielka... Babetty nie wiedziała gdzie szukać. Tuż obok po nad ulicą do ogrodu wiodącą, ciągnęła się alea domkami ostawiona, w których mieszkali dworscy, artyści i starszyzna służbowa... Przytykający do parku z wyjściem nań i ogródkiem kwiatowym, stał dworek ładny, którego okna jakby świeżo były pootwierane, bo okiennice, jeszcze do ściany nieprzymocowane, stały na pół przymknięte razem z oknami.
Mijała go Laura, gdy głos jakiś i klaśnięcie w dłonie posłyszała. Odwróciła się i postrzegła w oknie Babettę z rozpuszczonemi włosami, otuloną tylko białym rannym szlafroczkiem, poziewającą jakby tylko co ze snu się porwała. Chociaż rola mężczyzny nie dozwalała jej zbliżać się tak poufale do osoby mało znanej i wcale na przyjmowanie gościa nieprzygotowanej, skoczyła ku oknu...
— Moja droga panienko, rzekła szybko Babetta, przebacz! Ten nieszczęsny Pobożanin, od którego my tu mniej więcej wszyscy zależymy, a który się we mnie kocha... zrobił mi najokropniejszą scenę za moją wczorajszą nocną wycieczkę, której, niestety! dośledził! Nie mogłam mu dla wytłómaczenia się powiedzieć, że