Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Macocha tom drugi 074.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

nie był to dla młodego dziewczęcia pożądany towarzysz, śmiała aż do cynizmu niekiedy, wymowna aż do rubaszności, nie obawiająca się ani wzroku, ani słowa, a wyzywająca oboje, Babetta ściągnąć mogła niepotrzebnie oczy... zresztą, jakkolwiek jej wczorajsze wyznania płynęły z serca, czy na to serce można było zawsze rachować?...
Co począć, nie wiedział sam przebrany Dobek; czekał jednak godziny rozejścia się i powrotu do mieszkania z niecierpliwością... W każdym razie Babetta poradzić przynajmniej coś mogła...
Ale północ wybiła i pierwsza po północy: Francuzka nie przyszła... Laura z niepokojem wielkim, nie mogąc przyczyny odgadnąć, położyła się do łóżka i przedrzymała do rana, bojąc się zaspać, myśląc ciągle uciekać. Rano, nie czekając Georges’a, który przybywał wcześnie, pobiegła Laura szukać i zobaczyć Munię, której przez te dni nie widziała. Wyrzucała sobie nawet, że o tej najlepszej przyjaciółce swej tak bardzo zapomnieć mogła i zdać ją na łaskę obcych ludzi...
Na zapytanie słudzy wskazali jej stajnie gościnne, w których kilkanaście różnych było koni... ale się tam Munia nie znalazła. Georges przez grzeczność nadzwyczajną wyznaczył jej pomieszczenie w pańskich wytwornych apartamentach, obok arabek i turczynek hetmana... Na głos swej pani Munia o mało nie oderwała się od żłobu... Widocznie na niczem jej nie zbywało, wyglądała świeżo i rzeźwo... pod paradnem nakryciem, którego jej gościnnie udzielono... Ale, niestety, jakże trudno ją było z tych stajen pańskich, z pomiędzy ludzi tylu, wydobyć w przypadku nagłego wyjazdu! Zakłopotała się mocno biedna Laura... i popie-