Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Macocha tom drugi 071.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

nie wyliczyć, jakie psoty macocha płatała... porwało konia ze stajni i uciekło z rodzicielskiego domu... Mówią, że gdzieś do klasztoru wstąpiła. Może to być, dodał Zarwański, ale gdzieby to dawniej dziewczyna się na to odważyła!...
Gdy tych wyrazów domawiał, hetman podniósł głowę z wolna, wlepił oczy w Dobka... zatrzymał je na nim długo i z pewnym naciskiem... niepostrzeżone prawie drgnienie po twarzy jego przebiegło...
— Słyszysz mój młody przyjacielu, odezwał się do niego, co za dziwna historja?
— Prawda, że dziwna bardzo, rzekł starając się nie okazać pomieszania gość, chociaż się mocno zarumienił, (co szczęściem nie było widoczne, bo siedział od światła) lecz... tyle to rzeczy po świecie opowiadają...
— A ja acindziejowi ręczę, iż to najprawdziwsza prawda... imion cytować nic chcę... dodał Zarwański.
— I do jakiegoż wstąpiła klasztoru? zapytał z trochą ironji hetman.
— A do Karmelitanek... Czemu jej przyjąć nie miały? Swego czasu może mieć z miljon posagu, a czy suknie oblecze czy nie, zawsze za schronienie się klasztorowi wywdzięczy... Nota bene jeśli macocha nie przeszasta onych skarbów...
Usłyszawszy o miljonie, hetman zamyślił się, znowu na Dobka popatrzał i rzekł:
— Ten miljon trochę musiał urosnąć w drodze...
— O! pewnie! śpiesznie potwierdził młody gość.
— Przepraszam, sprzeciwił się Zarwański; znam doskonale Izraelitę, który lat kilkanaście, jeśli nie więcej, prowadził temu jegomości wszystkie handle. Otóż ten mi zaręczał, że nie licząc dóbr, gotowego grosza