Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Macocha tom drugi 047.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

rem nowym, odważyła się przystąpić do niego i zaczepić... obrzucając pytaniami. Obchodziła go dokoła, przyglądała mu się... łapała za ręce, patrzała na dłonie... i przyrosła do niego, mówiąc wcale głośno, że się w nim zakochała. Takiemu małemu dziewczęciu wszystko było wolno: śmiano się z niej.
— Tylko proszę, żeby mi nikt mojego kawalera nie bałamucił, rzekła figlarnie; bo ja się będę w nim kochała i będę okrutnie zazdrośną.
Obróciła się dokoła grożąc paluszkami... Śmiał się hetman niezmiernie.
— Ale spytajże kawalera, czy on się w tobie kochać zechce? rzekł ściskając dziecko.
— No, musi, odparła Ninon: ja będę go kokietowała, kokietowała jak Babetta, gdy Pobożanin się na nią pogniewa, będę mu w oczy zaglądała, uśmiechała się, wzdychała... aż w końcu go zbałamucę...
— A cóż ci z tego przyjdzie? zapytał hetman.
— Choćby tylko tyle, żebym go innym odebrała! rzuciło dowcipne dziewczę...
Śmiano się więc jeszcze mocniej, a Babetta ruszyła gniewnie ramionami. W ostatku hetman wstał... niby dla przejścia się po pokoju, bardzo zręcznie... zawinął się ku drzwiom i zniknął. Było to oznaką, że i reszta gości mogła wedle woli zostać lub odejść do mieszkania. Georges chciał uprowadzić towarzysza, lecz po wyjściu hetmana kobiety ośmielone zaczęły się zbliżać ku Dobkowi.
Szczególniej Eliza potrzebowała mu zajrzeć w oczy, aby się przekonać, czy jakiej małej, epizodycznej intryżki nie potrafi zawiązać. Rzuciła słów kilka... kilka wejrzeń, a nie znajdując dość dobitnej odpo-