Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Macocha tom drugi 029.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Tak sam jeden?
— Chłopak mi... zachorował w drodze i pozostał, co mnie w niemały wprawia ambaras... rzekł podróżny spoglądając nieśmiało na pytającego.
Chevalier Georges spojrzał też ciekawie na niego i zdziwił się sam sobie, że twarzyczka nieznajomego dziwne na nim robiła ważenie... Rzucił okiem badawczem i zdumiał się niezmiernie, postrzegłszy rękę, z której tylko co zrzucił ręwawiczkę wędrowiec, nadzwyczaj białą i dziwnie kształtną. Nóżka też w buciku wyglądała cudownie.
— Coś tak szlachetnego jest w tym chłopaku! rzekł sam do siebie Georges, taki wdzięk! Jakiż on ładny mój Boże! jaki ładny!
Z podbudzoną ciekawością i szczerze zajęty tem zjawiskiem, zwrócił się ku niemu Georges.
— Jest to z mej strony niedyskrecją, rzekł, że badam tak natrętnie; lecz... czy droga daleka? a jeśli służący jego chory i sam jeden masz ruszać dalej, czybyśmy mu pomocą być nie mogli?
Chłopiec zarumienił się mocno.
— O! bardzo dziękuję! odpowiedział cicho i nieśmiało: jestem w istocie w położeniu niezwyczajnem i nadzwyczaj drażliwem... lecz nieśmiałbym niczyjej pomocy prosić... właśnie z powodu, że nawet istotnego mojego nazwiska wyjawić nie mogę.
Na te słowa dosłyszane nadsunął się sam hetman, mocno zaintrygowany i uradowany razem romansową przygodą, po raz pierwszy w dzikim tym kraju przytrafiającą mu się. Poetyczna jego wyobraźnia uderzona była i twarzą i postawą i ostatniemi słowy młode-