Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Lubonie tom I 224.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

było. Byli to najmożniejsi Leszkowie i kmiecie polańscy.
— Wojnie końca nie ma — mówił kneź do nich — niemcy się zmagają, z Czechami przymierze uczynili, Ugrów przepędzili do ich łożysk, teraz nam całą siłą na karki siędą.
— Słyszeliśmy, miłościwy panie — odezwał się Jaksa Czarny — żeście do czeskich kneziów jeździli — azaliż i my z niemi pokoju mieć nie będziemy?
Milczenie się stało wielkie.
— Byłby pokój i przymierze — odezwał się głos zniżywszy Mieszko — ale cóż? chrześcianami są i z nami trzymać nie mogą.
Wszyscy posępnie usta zamknęli.
— Dziś, czy jutro — odezwał się wolno, cedząc wyrazy kneź — nowa wiara wnijdzie i do nas. Weszła ona już, wchodzi codzień, opierać się jéj trudno — pokój by nam przyniosła.
— Przebaczcie miłościwy kneziu — począł Krzywogęba, z dalekiego końca, na którym usiadł, przebaczcie. Pokój by może ona przyniosła od margrafów, gdybyśmy im nogami dali się deptać, ale doma by nie było pokoju. Nasze serca przyrosły do bogów naszych i obyczaju, lud prosty i władycy zarówno, jedno wierzą i trzymają. — Gdyby starszyzna poszła w jedną, a lud w drugą stronę, mielibyśmy wojnę nie tylko w domu, ale w izbie i na ławie i na posłaniu naszém.