Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Lubonie tom I 150.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Włast już dłużéj słuchać nie mógł i nie chciał, dosyć mu było tego co pochwycił, nazad więc zszedł do konia, którego znalazł z zaplątanemi cuglami u drzewa, siadł nań i na los już puścił się, nie kierując wcale. Noc była nadeszła, gwiaździsta, pogodna ale ciemna, koń instynktem szukając drogi łatwiejszéj, wyprowadził go na łąkę. Zrozpaczywszy by na noc mógł się dostać do grodu, chciał na niéj obozować do dnia Włast, gdy cień idącego człowieka dostrzegł nieopodal się przesuwający. Ozwał się doń nawołując. Człek stanął. Zbliżywszy się ujrzał zbłąkany starca o kiju, znać jednego z tych, którzy na wzgórzu byli na radzie, powracającego do chaty. Zawołał nań o drogę do grodu pytając.
Przypatrzywszy mu się bacznie, stary wskazał ręką kierunek, dodając.
— I ja tam idę. Z boru prędko wydostaniemy się, a za borem widać gród, traficie doń sami.
Na zapytanie, zkądby jechał, odparł Włast, że z Krasnéjgóry, nie znając drogi się zbłąkał, a do grodu mu było pilno.
— A wyście tu obcy? — spytał stary idąc powoli koło konia.
— Obcy nie jestem — rzekł Włast — alem tu nie bywał dawno.
— Wojowaliście?
— Nie — począł spytany — w niewoli byłem u niemców.