Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Lubonie tom I 143.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Dobrosław nie mógł się powstrzymać, by z radości nie uściskał Własta.
— Rozradowane serce moje! — zawołał w uniesieniu — stało się o co prosiłem Boga... Mieszko nasz jedzie do Bolka... a rozumny pan, ujrzy tam, że nic mu nie pozostało ino wiarę tę przyjąć, bez któréj my ocaleni być nie możemy. Z nią do nas przyjdzie wszystko... i ziemia nasza zakwitnie, a niemcom odjęty będzie pozór prześladowania... Jeśli się nie mylę, Mieszko chce być chrześcianinem, ale się lęka...
— On? a kogóż lub czegóżby się miał trwożyć?.. — zapytał Włast.
— Dwanaście lat nie byliście z nami — począł Dobrosław — nie znacie co się u nas dzieje... Starą wiarę, którą lud żyje i oddycha, w któréj się narodził, urósł, niełatwo wytępić... Policzmy, ile nas tu jest chrześcian, a ilu nieprzyjaciół?.. W chwili, gdy przyjmie chrzest pan nasz, wszystko co mu służy dziś, obróci się przeciwko niemu...
— Lecz siłę ma? — rzekł Włast.
— I ta siła stanie po stronie ludu... Mruczą już teraz i odgrażają się... Patrzą na nas groźnie, choć tylko posądzają...
— Nie przetoż — rzekł Włast — ulęknąć się potrzeba i w błędzie pozostać... Bóg pomoże...
— Tak — dokończył Dobrosław — ale krwi wiele się przeleje...
I westchnął smutnie.