Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Lubonie tom II 218.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

przyjęcie. Tłumy skupiały się około wysoko nad ludzi i konie podnoszącego głowę potworną wielbłąda.
Zaledwie przybył Mieszko... przyszli mu się pokłonić słowiańscy wodzowie... czuli w nim pana, a szanowali wojownika, który nigdy oręża nie składał i nieustannie był czynnym.
Gdy drugiego dnia świąt wielkanocnych, posłuchanie miał Mieszko otrzymać, jechał na nie z całym orszakiem swym, przypasawszy miecz niegdyś przez Ottona mu dany. Za nim strojni z włóczniami do turniejów wojownicy, pacholęta niosący tarcze i miecze, konie powodne...
Na grzbiecie wielbłąda sznurami purpurowemi związane, suknem fryzyjskiém okryte, jechały dary dla Ottona.
Kilka lat walk i życia posrebrzyły włosy i brodę cesarza, poorały mu twarz, smutkiem jakimś, jakby przeczuciem grobowém okryły czoło. Zdawał się przewidywać, że ciężkie berło, które w dłoni dźwigał rychło mu śmierć wydrze.
Gdy z pokłonem wszedł Mieszko... Otto go jak znajomego powitał mile — i do tronu na którym siedział, ręką bliżéj zawezwał.
— Wiele się zmieniło w krótkim czasu przeciągu — rzekł patrząc nań — wyście dzięki Bogu i sami prawdziwą wiarę przyjęli i kraj swój do kościoła przyłączyli... szczęściło się wam z nieprzyjacioły, błogosławieństwa doświadczyliście mnogiego, a ufam, iż ono was nie odstąpi.