Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Lubonie tom II 174.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

dam... a nie, bronić się będę do ostatniego tchu i kropli krwi... Precz, hałastro!..
Na chwilę wstrzymali się ludzie, lecz wnet poczęli znowu naciskać, i jeden z nich pałką się na Wigmana zamierzył który oburącz miecz chwyciwszy i pałkę odbił i rękę zakrwawił.
Ta rozpaczliwa obrona wstrzymała napaść. Nie było potrzeby nieszczęśliwego dobijać, który cały krwią był okryty i chwiał się na nogach; poczęto szukać starszego i słać za Sydbórem, który był blisko. Mieszkowi żołnierze zostali tak w pewném oddaleniu, szanując nieszczęście w człowieku, którego chwile były policzone.
Wigman słabł widocznie, lecz oczy mu jeszcze świeciły groźnie i twarzą zdawał się napastnikom urągać.
Trwało to chwilę, gdy Sydbór nadbiegł spiesznie, przebił się przez kupkę ludzi i stanął naprzeci[1] Wigmana.
— Poddaj się, lub zginiesz!..
— Ktoś ty? — zapytał comes.
— Brat Mieszka.
Nastąpiło milczenie. Wigman popatrzył na swój miecz oblany krwią, chwycił go za ostrze i rękojeścią wyciągnął do Sydbóra. Oczy mu znowu zapałały dziko i wargi się zatrzęsły.
— Oddaj ten miecz zwyciężonego Wigmana panu swojemu — rzekł — i powiedz mu, niech go odeśle przyjacielowi swojemu cesa-

  1. Przypis własny Wikiźródeł Błąd w druku; powinno być – naprzeciw.