Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Lubonie tom II 119.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

gobardowie, włochy, skandynawy, grecy, dalmaci, bulgarowie, francuzi...
Na każdéj z tych twarzy czarnych, bladych, śniadych, czerwonych, żółtych, napiętnowanéj pochodzeniem odmienném, inny charakter, inne ludzkie tryskało uczucie i myśl, to rozbudzona, to na pół uśpiona, to w pieluchach dziecięcych drzémiąca...
Wszystkie te sprzeczności, niesworności, zapaśnictwa, w milczącéj czci łączyła jedność wiary i jedna karna władzy podległość.
Potęga tego Boga i pana chrześcian, który w jego imieniu sprawiał rządy nad światem, nigdzie się wyraźniéj odmalować nie mogła, jak tu i w téj chwili. Na skinienie z tych dwu tronów, w najodleglejsze krańce ziemi gotowe były biedz te hufce i ćmy zbrojne.
Mógłże Mieszko walczyć z tą siłą, jak fale wezbranego morza wylewającą się na ziemię?
Stał on wpatrzony, zamyślony, a w głowie jego zarazem przesuwało się wspomnienie o wszystkich ziemiach jednéj mowy, rozdzielonych, rozproszonych, rozbitych, które on mógł w imię téj saméj Bożéj potęgi zjednoczyć.
Mieszko czy Bolko, ktokolwiekby miał rozum i siłę, nie miałżeby państwa od granic Byzancyum aż po rubieże Ottona?
Upokorzenie, uczucie słabości, jakiego doznał na chwilę, ustąpiło dumie pewnéj i nadziei.