Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Kunigas 058.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

i tę narzeczoną, którą mu wydarto, — ale nie do zemsty go nowéj ciągnęła — łzy mu się z powiek polały.
Niewysłowiona tęsknica za Litwą objęła go — oślepiła... Znienawidzony świat własny stanął mu przed oczyma, wołając: — Nie jest-żeś ty mojém dziecięciem? Czyjaż krew w twych żyłach płynie? Co winni ci bracia twoi, którzy ci nic nie uczynili! a tamci, co ci złem duszę zakrwawili, nie żyją! I prowadzisz wrogów na rodzinę swą i służysz tym, co twoich pożérają, a pasiesz się krwią własną?
Swalgon płakał...
Czy słyszał słowa pieśni? czy je rozumiał? sam nie wiedział; śpiew go sam oczarował, bo to był ten, który on słyszał dawniéj, tam u studni, w polu i w lesie, gdy dziewczęta z grzybów wracały. Przed oczyma jego, pieśnią z grobu wywołana, stała matka rodzona i słyszał, jak mówiła mu: — Tyżeś to, któregom ja piersią moją karmiła! Com ja tobie zawiniła?
Szwentas otrząsał się i oczy ocierał; było mu tak, jakby obcy człowiek jakiś wszedł w niego i rządził się a rozkazywał. Chciał mu się oprzéć; on dusił mu pierś, mózg obrzemieniał, dech zabijał, wołając: — Jam tu pan! poddaj się. — Swalgon wstał i poruszył się, bo mu było, jakby go zmora nocna gniotła. Jasne i czarne płatki latały przed oczyma... w izbie stawało się duszno... Pieśń na chwilę milkła, nie było jéj słychać, a wciąż ona w uszach i w sercu mu grała.
Dziwo! Za temi pieśniami, które nucono, wyciągnięte z głębin, zapomniane, dobywały się inne śpiewy, niesłyszane od dzieciństwa, od kolebki zabyte... Pasmem jedném, szeregiem nieskończonym szły, wstając z tego grobu zapomnienia i drgały mu głosami matki, sióstr... narzeczonéj.
Stary, zdziczały człek przeląkł się tego, co w sobie nosił...
Łzy oschły na powiekach, radby był uciec ztąd, tych zawodzeń nie słuchać, powrócić na zamek niemiecki — a tu go coś przykuwało, nogi wrastały w tę ziemię...
Dworak, który go przyprowadził, i drudzy ludzie spoglądali nań z podziwem, bo się wił, jakby chorobą jaką rażony... A wszystko to — jedna pieśni potęga sprawiła.
W końcu Szwentas przestał już walczyć z tą przemocą, musiał się jéj poddać; oparł się o ścianę, oczy zmrużył — i widział nie to, co miał przed sobą, ale umarły świat, który pieśń czarodziejska, jak nić ze złotego kłębka wysnuwała... Nie wiedział już, kędy się znajdował... Przed nim stała numa w lesie, koło niéj głaz wielki, na którym czasem siadał ojciec, niekiedy siostry płachty suszyły, a on z kamuszków małych stawiał kopce. Tuż płynęła rzeka i ponad nią ze zwieszonemi głowy żółte kwitły kosaćce, białe jakieś drżące grona... Pamiętał, gdzie stawiano więcierze... kędy kąpać się chodził... I wiśniowy ogródek przy numie, i podwórko, i studnią, i od niéj wiodącą w górę ścieżynę żółtą...