Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Kunigas 048.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Pytajcie lepiéj, gdzie mnie nie było? — odparł Swalgon. — Najczęściéj po-nad Niemnem tu się włóczę, bo to moja rodzinna ziemia; i w Pillenach — ci bywałem, ale dawno już temu... Co się to małżeństw nabłogosławiło i wiele im naśpiewało!
— Hm! Swalgon! — zamruczał wieśniak; — jużci musi to być, kiedy mówicie, żeście nim, ale odzieży Swalgona nie widzę na was, ani pasa, ani...
— Co za dziw! — odparł żwawo, przybliżając się ostrożnie Swalgon. — Obdarli mnie Niemcy na granicy i byli-by powiesili, gdybym się im ochrzcić nie dał. Rzucili mnie do wody i takem ocalał.
— I uszedłeś rąk niemieckich! — zawołał Pilleńczyk. — To cud! Oni nie przepuszczają nikomu, ani starym, ani młodym, i wszystkich nas wybić myślą. A jeszcze poznawszy Swalgona...
Głową pokiwał niedowierzająco.
— Ja im życia nie winienem — począł podróżny — nie dali-by mi go, ale Perkunas mnie wszechwładny obronił. Gdy do wody rzucili, a jam na dno poszedł, wrzask posłyszeli z dala, ulękli się zasadzki i pierzchnęli, a jam do brzegu dopłynął.
Pies już tylko burczał.
Swalgon, pozbierawszy kij, torbę i węzełki, leżące na ziemi, zbliżył się do wieśniaka, zdając się pewnym gościny, o którą nawet nie prosił.
Zawrócili się obaj ku chacie.
— Siądę się ogrzać u was — rzekł Swalgon. — Gdyście nadeszli, zębami dzwoniłem. Zima coś wcześnie nadchodzi. Umiem, gdy potrzeba, jaką chcąc pieśń zaśpiewać, a i wróżyć potrafię, czy z piwa, czy z wody, czy z wosku, jak kto zażąda. Choroby odpędzam, bydłu pomogę.
Wieśniak nie odpowiadał nic, lecz stręczącego się nie odpędzał. Wlekli się powoli ku numom i lepiankom, z których gdzie niegdzie wychylały się głowy, wychodzili ludzie, wyskakiwały psy, a za niemi wybiegały bose i na pół nagie dzieci.
Pusta przed chwilą okolica ożywiła się. Obcego jakiegoś człowieka, choć swojaka, Litwina, wszyscy byli ciekawi.
Tuż stała granica, którą już Niemcy zajmowali, i od niéj grozili; każdy się rad był dowiedziéć, czy włóczęga nie przynosił wieści o jakim napadzie, zaborze, lub choćby poruszeniu nad rubieżą.
Tacy ludzie, co się snuli ciągle, wiedzieli wiele.
Ci, którzy spostrzegli, że podróżny ku lepiance Gajlisa zmierzał, poczęli téż iść do niéj gromadnie.
Nie te to już stare czasy szczęśliwe były na Litwie, co przed wieki!
Zawsze nieprzyjaciel jakiś napadał wprawdzie, ale w głębiny kraju nie sięgał i były błogosławione okolice za puszczami, za bagnami, kędy noga jego nie postała. Tu od niepamiętnych wieków siedzieli ludzie, jak w gnieździe, o reszcie świata nie wiedząc prawie; tu rosły i dęby Boże, i gaje święcone;