Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Kunigas 026.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Ja? lepiéj od was; — prawił drugi — mnie już sporego porwali z lasu od trupa ojca i matki, kiedym już po ziemi chodził sam i na drzewa jak kot się wspinał. Byłbym zbiegł, ale gdy mi powrozu popuścili, za późno było. Knecht na pętlę wziął i ciągnął mnie za sobą, okrwawionego, zbitego, choć jak wilk wyłem z bólu i strachu. Zamknęli potém do szopy z innymi, a myśmy ją podpalili, aby uciec. Nie pomogło; pochwytali. Bili potém i męczyli, abyśmy zapomnieli mowy i pieśni, a uczyli się ich szwargotu. Alem ja pochował tak głęboko, com wyniósł z lasu, że mi ten skarb z życiem odbiorą. Nie oduczyli mnie kochać, co swoje, ale kłamać nauczyli.
Uśmiechnął się chytrze i dziko.
— Popytajcie ich teraz! Mówią, że lepszego pachołka niéma nade mnie ani posłuszniejszego. A co? kłaniam się im do ziemi, rąbek szaty całuję, sławię ich, dziękuję, śmieję się, żeby myśleli, żem taki szczęśliwy. A co u mnie w duszy — to moje!
I na pół nucąc, pół mrucząc, dodał:
— Któż to wié? kto wié! Są Kunigasy jeszcze, ludu siła. Przyjdzie może i na Litwę godzina i dzień na litewskie dzieci!
Jerzy nie odpowiadał. Kunigas! Kunigas! chodziło mu po głowie i szumiało.
W tém lampka przygasać zaczęła, sycząc; pachołek się porwał nagle, przestraszony, że się opóźnił. Zbliżył się do zamyślonego, pochylił się przed nim z pokorą i czułością.
— Kunigasie mój! — szepnął, usiłując za rękę go pochwycić — nie zabijajcie się wy tęsknotą. To nie męzka rzecz kwilić. Mężowi przystoi gniew, a niewieście smutek. Ona go wyśpiewa i wyleje z siebie, gdy jéj duszę naciśnie; my z nim, jak z trucizną chodzić musimy. Trzeba żyć. Któż wié? kto wié? — powtórzył — i na nas przyjdzie godzina i dzień na litewskie dzieci.
Jerzy spojrzał nań i z lekka go po ramieniu uderzył.
— Idź! — rzekł — tobie czas. Szpitalnik nigdy nie śpi, i po nocy nawet śledzi. Nuż-by cię tu zastał. Wracaj; a jutro, gdy się wymknąć potrafisz, przyjdź mi mówić o Litwie. Tyś mi pierwszy objawił krew moję — i coś się we mnie zbudziło. Czy to sen? czy spominki? czy pokusy szatańskie?
— Szatańskie? — rozśmiał się parobek z niedowierzaniem. — Na Litwie, u nas, szatanów niéma, tylko bogi, sługi wielkiego Boga, raz dobre, drugi raz złe, jak on im przykaże. To oni szatana sobie zmyślili. Nasz Perkunas-by go nie zniósł i wnet piorunem-by go wgniótł w ziemię, a nie dałby mu przeciw sobie gospodarować! Ho! ho!
— Cicho, nierozumny! — zawołał Jerzy. — Spraw bożych z ludzkiemi nie mieszaj; co ty wiész?
I bojaźliwie, ukradkiem, krzyż zakreślił na piersi. Ale ruchu tego nie dojrzał już Rymos, bo się co prędzéj przez drzwi napół otwarte, wymknął i jak mysz, cicho do izby chorych na swój barłóg pusty prześlizgnął.