Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Krzyżacy 1410 tom I 245.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— A bośmy my z Zaboru — podchwycił ksiądz — to ona! nie ma wątpliwości: gdzież się znajduje?
— Wprosiła się między pacholęta królewskie — rzekł Brochocki.
— Na miłość Bożą, chwili do stracenia nie ma; jeśli do króla się dostała, gotowa na wszystko i choć Bóg strzeże pomazańca swego — zawołał powstając ks. Jan — idźmy, zapobieżmy, pochwycić ją trzeba.
— Nie ma się tam tak dalece czego lękać — rzekł Brochocki. — Choćby ochotę miała popełnić co, pilna tam straż około osoby pańskiéj. Więc choćby jutro, zawsze czas. Dziś noc, mój Ojcze, a ja ledwie w sobie tchu odrobinę czuję, takem się u Dąbrowna zhasał.
— Więc pójdę sam do namiotów królewskich, wskażcie mi drogę! — zawołał ksiądz, składając ręce.
— Was niedopuszczą straże po nocy, ani nawet do płotu, który pański tabor otacza. Daremna to rzecz, króla téż na żaden sposób straszyć się nie godzi, bo ma i tak dosyć na głowie.
Ksiądz się wyrywał, Brochocki choć niechętnie wdział kubrak i czapeczkę, aby z nim iść. Miecza już nawet nie przypasując, obuszek tylko chwycił,