Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Krzyżacy 1410 tom I 227.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

do marszałka Zbigniewa, przed którym nie taił Frycz z czém jechał i co wiózł.
Szlązak był, pół-niemiec, trochę polak, człowiek, który spełna nie wiedział, kogo miał kochać, a komu źle życzyć. Ciągnęło go czasami w jednę, to znów w drugą stronę, i tak się życie kołysało. Źle wszakże Jagielle nie życzył w téj chwili, bo mu duma białych płaszczów dojadła, równie jak węgierskim panom.
Marszałek Zbigniew, jak skoro się dowiedział co niósł, usta mu zatulił.
— Chcesz-li u króla łaskę miéć i podarek przystojny — rzekł — nie głoś-że coś przywiózł. Gdyby się po obozie rozniosło, że nam wojnę wypowiadają, nie jednemuby ducha zabrakło i trwogaby go ogarnęła. Po cóż macie nam szkodzić? Królowi panu oddacie jutro listy wypowiednie i poselstwo wasze sprawicie.
Zgodził się Frycz milczéć, tém więcéj, że dwojakie miał zlecenia, bo król Zygmunt na tę wypowiadaną wojnę wcale się nie myślał wybiérać.
Nazajutrz rano po mszy świętéj, którą kapelan Jagiełły, Jarosław proboszcz kaliski odprawiał, wezwano Frycza do namiotu, gdzie tylko książe Witold i rada wojenna zgromadzoną była.