Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Krzyżacy 1410 tom I 195.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ust podaję sobie słowo, każdy doń coś swojego przyczyniając, gruchnęło: — Krzyżacy!
Konie były rozsiodłane, ludzie porozbierani, kto jak stał, dopadłszy miecza tylko, w mgnieniu oka prawie siedział już na swoim; ale zamęt wszczął się niewysłowiony, który mrok pomnażał: swoich nie rozpoznawali swoi, trącano się i łajano, nim starszyzna ład krzykiem i trąbą wprowadziła.
Król téż jak stał w białym żupaniku, z namiotu wyszedł, dopytując co się działo i rozsyłając gońców na wsze strony. Nikt dobrze nie wiedział, co było przyczyną popłochu. Od strony tylko krzyżackiéj wielki pyłu i kurzawy kłąb się wznosił, który się napastniczém wojskiem wydawał.
Dopiéro w chwilę przybieżono królowi dać znać, iż Brochocki z innymi na konie przedniéj straży krzyżackiej napadłszy, rycerzy z nich zwaliwszy, pięćdziesięciu ich zabrał i prowadził. Zmieniła się tedy trwoga w radość, a p. Andrzéj ze swemi konie przed namiot prowadził, jako pierwszą zdobycz na nieprzyjacielu. Cieszono się z niéj pomiernie, bo nie tyle konie warte były, ile popłoch mógł zaszkodzić przedwczesny. Lecz co się stało, przyjąć trzeba było za dobre.
Wybiegł z królewskimi dworzany świeżo do służby zaciągniony Teodorek, a ktoby go był wi-