Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Krzyżacy 1410 tom I 182.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Książe Witold podjechał sam z przyboczną strażą ku pędzonym i przestraszonym już wrzawą, jaka ich witała, łupieżcom. W mgnieniu oka ściągnięto ich z koni. Tłum rycerstwa otoczył hołotę drżącą; nie było rozpraw długich, bo Witold czuł, że na nim ciąży wina tych zbytków. Dwom najwinniejszym wystąpić kazał. Całe wojsko patrzało. Ściąć nie było ich komu, powiesić najnędzniejszy ciura nie miał ochoty, aby rąk nie pokalać.
Ogromna gałąź dębu zwisła nieco, stała nad ich głowami. Witold kazał im rzucić sznury.
— Na gałąź zbójcy! — zawołał.
Z pośpiechem niezmiernym dwaj Tatarowie z ziemi podnieśli sznury i wiązali już pętle. Witold stał.
— Prędzéj! — krzyknął podnosząc rękę.
— Prędzéj! – słyszysz? — powtórzył jeden z winowajców do drugiego — prędzéj! Widzisz jak kniaź gniewny. A nu prędzéj...
To mówiąc, pierwszy z nich pętlę założył na szyję, siadłszy na gałęzi, skoczył w dół i zawisł. W téjże chwili, drugi nie dając się wyprzedzić, sznur ściągnął, rzucił się – wisiał. Reszta leżąc na ziemi, błagała o życie.
Milczenie głuche objęło obozy.