Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Krzyżacy 1410 tom I 169.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Niedaleko — rzekł chłopak wskazując wzgórze — z wierzchołka téj wyniosłości będziecie mogli, jeśli nie policzyć, to choć okiem objąć ten lud, który idzie z nami. Myślicie, że drugie tyle będą go mieli Krzyżacy?
Gersdorf milczał niedowierzająco. Chłopak, który się już z obozem zapoznał, powiódł go między namiotami, sunąc się przez lud i konie, przeciskając zręcznie, aż na sam wzgórza wierzchołek. Tu dla upałów nie rozbijano namiotów, więc przestrzeń znaczna dosyć, piaskiem i jałowcami okryta, pustą była. Stanęli na niéj tak jak sami.
Widok jaki się z góry przedstawiał, najbardziéj oswojonego z rycerskiemi pochody i wojnami, mógł wprawić w zdumienie.
Było to jedyne miejsce może, z którego rozlane na niezmiernéj płaszczyznie obozy obejrzéć było można. Równina ku stojącym w dali lasom ciągnęła się jak okiem sięgnąć i jak wzrok sięgał, cała była ludem usłana. Gersdorf ręce załamał.
Widać ztąd było tabor królewski, Mazurów, obozowisko Tatarów i Rusi; namioty, szałasy, ognie, pasące się konie, utkwione w ziemię spisy ze znakami, wiechy, złożone w kupy długie kopie