Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Krzyżacy 1410 tom I 160.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

że chłopaka się pozbył, ale ten stał uparcie u namiotu.
— Mój ty Teodorku! — krzyknął — czy jak cię tam zowią, ruszaj zkądeś przyszedł, ja cię nie wezmę. Dlaczego chcesz do mnie przystać, kiedy tu tylu innych jest, co cię chętnie razem z pieniędzmi wezmą.
— Nie pójdę od was — rzekł chłopak — jak wola wasza, już-ci mnie nie odpędzicie. Wlec się będę choćbyście bili. Na pierwszegom was trafił, Opatrzność Boża. Tak sobie rzekłem, że gdzie mnie oczy zaniosą — zostanę.
— Prawdziwe utrapienie! — zawołał Brochocki — idź-że ty mi!
— Nie pójdę! — krzyknął śmiało Teodor.
Brochocki już zbrojną ręką zamierzył się uderzyć go po plecach, ale mu się go żal zrobiło. Byłby mu nieochybnie połamał kości, bo chłopię było mdłe i delikatne.
Splunął więc.
— A więc na koń, do licha! — rzekł nagle — jedź za mną, ale pamiętaj żem surowy, i to pomnij, że jeśli ci się co złego przytrafi, o co łatwo, sameś chciał.
— To wiem — rzekł Teodor całując go w rękę — niech się dzieje wola Boża: jadę za wami. Nie