Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Krzyżacy 1410 tom I 143.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

granicy zastępy ogromnemi. Najdzielniejsi komturowie i sam W. Mistrz na czele.
— I nie trwożą? — spytał Witold.
— Odgrażają się tylko — mówiła księżna.
— Mistrza tego znam zdawna — przerwał Witold — jeszcze za Wallenroda czynniejszym był od niego. Rycerz mężny, dzielnego serca, ale pycha wielka. Jeśli go co zgubić ma, to chyba gorączka i porywczość.
— My Bogu ufamy! — dokończył król. — Nie tajna nam potęga Zakonu, ale mężnych ludzi i u nas sporo, a z zagranic coś się téż zebrało.
Westchnął król pochmurniawszy, zawołał na podczaszego, aby wodę podano, ręce chciał myć, jedzenia mając dosyć.
Drudzy w końcu stołu dopiéro byli mięsiwa rozbiérać zaczęli, pozostali dłużéj nad niemi, noże odpasawszy i krając każdy sobie.
Wstał tedy Jagiełło i uszedł z siostrą na stronę nieco, a tuż znowu z poza namiotu ukazała się twarz uśmiechnięta dziewczęcia i obok siwa głowa staruszka, na którą król popatrzywszy z uwagą, uderzył się w czoło.
— A ten kto jest? — zapytał wskazując.
— Duchowny, który kobietom tym towarzyszył w drodze, krewny ich.