Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Krzyżacy 1410 tom I 073.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

puścili. Jeden z nich podniósł z ziemi zrzuconą suknię, którą staruszek drżąc wdziewał napowrót.
— Do jutra! — zawołał sędzia uroczyście. — Odprowadzić go do więzienia.
— Pozwolicie mi, abym z nim szedł? — rzekł braciszek.
Żądanie zdało się dziwném. Nic nie odpowiadając, skinął podskarbi na braciszka, aby do drzwi się cofnął.
Wypuszczony z rąk oprawców ksiądz, z trudnością się po schodach wdrapał do górnéj sali i przykląkł, aby podnieść kij na podłodze leżący. Dwaj knechci mieli go odprowadzać, gdy Merheim zbliżył się ku niemu.
— Macie czas... Zakon miłościwy jest, jak na zakonników przystało... winniście mu wdzięczność.
Wzruszony starzec nie mógł, czy nie chciał odpowiedziéć nic. Wiedziono go już do drzwi, wtém podskarbi knechtów ręki skinieniem odprawił.
— Chodźcie ze mną — rzekł — nie do więzienia, lecz abyście spoczęli. Chcemy wierzyć, żeście niewinni, a ufamy, że nam sprzyjać będziecie. Siostrę macie w Toruniu, pojedziecie do niéj pod strażą. Czegóż więcéj pragnąć możecie?
Ksiądz głowę uchylił.