Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Krzyżacy 1410 tom I 043.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

mógł poruszyć, aż knecht pomógł i na wrzeciądzach zardzewiałych odchyliły się drzwi, a za niemi ukazało się wnijście wązkie, w prawo i lewo dwie komórki ciasne, pewnie dla straży. Tuż naprzeciw drugie drzwi blachą okute otwiérał już stróż i sam poprzedził pielgrzyma, rozpatrując się w zatęchłym sklepie.
Była to izba napół w ziemi, o jedném oknie, zewsząd grubemi drewnianemi balami obita, które żelazne pasy do muru przyciśnięte trzymały... Z takichże balów łoże usłane, nagie, ceglana posadzka zimna, kurzawą i ziemią zasypana, nie było więcéj nic.
Klucznik się obejrzał, bo ani dzbana z wodą, ani słomy na posłanie nie było.
— Na noc i tak dobrze—mruknął.
Ksiądz znużony, już był na łoże przypadł, nie prosząc o nic, nie mówiąc nic, spuściwszy oczy, modlił się. Knechty popatrzali nań ciekawie, spojrzał nań i stary klucznik, poczém do drzwi powrócili wszyscy; ostatni wyszedł stróż i na rygle drzwi spuścił jedne i drugie. Ciemności otoczyły starca i nierychło trochę nocnego mroku dojrzał u góry, w oknie kanciastém.
— Bogu niech za wszystko będą dzięki—szepnął składając znużone członki na deskach.