Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Krzyżacy 1410 tom I 042.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Dać mu sklep Witoldów—dodał Mistrz—wszak to nieopodal kościoła, będzie się mógł modlić, dzwonów słuchając.
— Bóg zapłać—rzekł staruszek, kijem się podparł i wyszedł.
Knechty go z dwóch stron między siebie wzięli, szydząc, przodem klucznik stąpał, oglądając się niekiedy. Wyszli w podwórze, w którém ciemno już było i pusto. Gmachy stały czarne i wszędzie prawie ognie były pogaszone, gdzieniegdzie tylko z poza błon błyskało mdłe lampy światełko. Na czarném sklepieniu niebios spokojnie gwiazdy połyskiwały.
Z nogą okaleczoną starzec ledwie się powoli mógł poruszać, więc knechty popychali go i ciągnęli, bo ich klucznik wyprzedzał. Tak się zbliżyli nieopodal od Gdańskiéj wieży, kędy było do lochów wnijście, piekarni i kuchni i spuścili się kilka schodów w głąb. Klucznik wprzódy lampkę zapalił w izbie u strażnika. Mury podziemia grube i nie okryte niczém, ponuro wyglądały... straszniéj jeszcze okowane, ciężkie drzwi żelazne, drągiem zaparte, w których za kratą małe na zawiaskach widać było okienko.
Klucznik choć ogromną dłonią jedną i drugą, pochyliwszy się i naparłszy sobą, cisnął je, nie