Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Krzyżacy 1410 tom I 019.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

dobywając z kalety pieniądz, jaki chciał jako jałmużnę dać skrzywdzonemu.
Gdy go postawiono przed Komturem, starzec powtórnie odkrył głowę i nakrył ją zaraz, a oczy podniósłszy, ciekawie patrzał. Znać ta twarz na Schwelbornie uczyniła wrażenie, bo pieniądz już trzymając w palcach, stał, a wpatrzył się w nią z podziwem jakimś, jakby jéj zrozumiéć nie mógł. W istocie téż owemu pięknemu obliczu staruszka zdziwić się było można, tak ono od wyszarzanéj podróżnéj sukni ubogiéj odbijało dziwnie, taki święty spokój błogi rozlany był w pięknych rysach bladéj jego twarzy. Srebrnym włosem okolona, biała, jasna, uśmiechała się łagodnie, z oczu mu biły jakby promienie do głębi sięgające, i stał jak gołąb’ przed jastrzębiem obok Komtura, z pychą nań patrzącego z góry.
— Mości księże, na Mszę Świętą za powodzenie oręża Komtura z Tucholi!
— Bóg zapłać!—cicho odpowiedział ksiądz—będę się modlił!
— Zkądże idziecie? z daleka?
Ksiądz się trochę zawahał.
— Tak: z daleka, z daleka—ze Szlązka idę.
— A dokąd?