Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Krzyżacy 1410 tom I 016.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Dlatego i w téj godzinie wieczornéj gorącego dnia lipcowego, gwarno tak było w bramach i około murów, a na zamku ino rżenie koni było słychać, i chrzęst zbroi i brzęk żelezców u boku rycerzy.. i rzucanie zbrojami, które padając chrzęszczały. Właśnie Komtur z Tucholi na zamek jechał, Henryk von Schwelborn, i drogę torować kazał knechtom, bo ludu przy sobie nie lubił, a o lada kogo otrzéć się nie ścierpiał. Siedział na bachmacie ogromnym, we zbroi i płaszczu na ramię zarzuconym, w szyszaku, którego przyłbicę podniósł, a twarz mu z niego marsowa patrzała, z czarnym wąsem i brodą jak wiecha, z brwiami rozbujałemi krzaczysto,—z czerwonemi i wydatnemi usty, jakby krwią niestartą nabrzmiałemi.—I odgadnąć było łatwo, po co z Tucholi do mistrza śpieszył, bo go wszyscy znali, że Jagiełły i jego narodu niecierpiał, a mawiał odgrażając się, iż krewby jego pił ze smakiem, i mówiąc to, śmiał się białemi zęby, jak wilcze ostremi. Chciał téż wojny i na nią namawiał, i cieszył się, że ją miéć będzie, bo zdawała się nieuchronną.
A gdy w bramę wjeżdżał ze czterema rycerzami za sobą i dziesiątkiem knechtów, z drugiéj strony chciał się w nią wcisnąć ubogi jakiś człowiek, nie młody, o kiju, którego z czarnéj długiéj