Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Krzyżacy 1410 tom I 013.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Wspaniały to był a straszny widok tego zamczyska, o wieczornéj porze, z temi krwawemi ścianami, napół w cieniach, pół w płomieniach, i kto nań spojrzał, zadrżéć musiał nad potęgą zakonu, który z namiotu dorósł do takiego grodu i z obozu rozlał się na państwo zdobyte.
Czuć tu było wielką potęgę i siłę.
Wszystko olbrzymio wyglądało: mury ciągnące się i piętrzące ogromnemi ściany, obraz Maryi całą zajmujący kościoła połać w złocistéj niszy, baszty, bramy, ganki, kościoły, porosły wysoko, a sam lud, co zapełniał gmachy, potężny téż był i doborny. Rycerze na koniach, cali okuci w żelazo, dobrani z rodu, co w puszczach germańskich wyhodował się do walki z dzikiemi zwierzęty. Konie pod nimi ciężkie i roztyłe, blachami przyodziane, do nich téż były podobierane. Knechty co jechali za panami, równali im miarą, psy co za niemi biegły, do wilków były podobne, siłą, siercią i wzrostem.
Pieszy lud téż z zamku i do zamku płynący, wszystek co po sukniach białych z półkrzyżami poznać go było można za pół-braci, rosły i silny, a butny i rozbujany, rozpędzał ubogą czeladź na ziemi téj zrodzoną, na niewolnika wyglądającą. Ustępowano im z drogi prędko, bo knecht każdy