Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Krzyżacy 1410 tom II 286.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

musiał być żołnierzem. Teraz mu się nieco przygarbiły plecy i zgięły w kabłąk ramiona, ale wychudłe kości olbrzymich były rozmiarów. Twarz téż długa z wąsami rozrosłemi, z krzaczystemi brwiami, z obnażoną czaszką, na któréj szable popisały blizny chwalebne, wrażała poszanowanie i grozę.
Mszczuj chadzał teraz z toporkiem, wlókł się powoli; lecz gdy czeladź zdaleka jego stukanie posłyszała, chowała się po kątach, zwłaszcza jeśli grubym tubalnym odezwał się głosem. Miał zwyczaj bowiem wymyślać i służbę zwał plugawstwem, choć w sercu był dobry i więcéj nałajał, niż karał.
Czasu niebytności Starosty, on miał jakby urząd Wojskiego w dobrach pana Andrzeja, i, choć stary, nie zasypiał, doglądając wszystkiego, a ludzi w tak surowéj trzymał ryzie, że go się jak ognia obawiali. Głodu w domu, ani na wsi nie dopuścił, ale robota musiała iść żwawo; o drugich kurach wstawał i nocą stróży dopatrywał.
Małe szyby w ołów oprawne, pozamarzały tego dnia we wszystkich oknach, skrząc się gdy na nie światło padało i błyszcząc jak drogim kamieniem sadzone. W kominie płonęły kłody olchowe. Mszczuj ze Starostą siedzieli naprzeciw