Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Krzyżacy 1410 tom II 220.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Kuno, który stał w rynku, gdy się tłum ów rozdzielał właśnie, nie spostrzegł się, jak go stary znajomy, ulubieniec królewski, świeżo osadzony w Radzyniu, Jaśko Sokoł po ramieniu uderzył, wesoło się śmiejąc.
— A tu to jesteś zbiegu — zawołał — przecieżem cię złapał.
Kuno zmięszał się trochę; stali właśnie nieopodal od kamienicy Noskowéj, a Ofka na nich oknem patrzała. Jaśko aż wąsa pomuskał, spojrzawszy na to cacko w oknie.
Dziwnie bo strojna wyglądała dziewczyna: blada, z brwią namarszczoną, z gniewem tłumionym w duszy, usiłująca się uśmiechać i ukryć co czuła. Matki jeszcze z powrotem nie było.
Jaśko nie słuchając już odpowiedzi Dienheima, oczy wlepił i cudował się dziewczęciu.
— Hej! hej! — zawołał głośno — gdyby choć godzinę w życiu w te się oczy popatrzéć.
Kuno chciał go zagadać, nie udało mu się to. Jaśko z okna nie spuszczał wzroku.
Z wysoka spadło słowo.
— Hrabio Dienheimie, proścież swojego przyjaciela do nas! Innych już wszystkich nasi panowie mieszczanie rozebrali między siebie: dla nas nikt nie pozostał.