Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Krzyżacy 1410 tom II 164.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

walić. Trochę wcześniéj i wyłomu nie potrzebowaliśmy, zamek był bezbronny i poddałby się jak drugie.
— Cóż o tém mówić co było? — przerwał drugi.
— Dla tego się to mówi — dokończył Gniewosz — że teraz wszystko po niewczasie, kto krzyżactwo zna. Teraz oni wodzić nas będą, o pokój prosić, ściągać; nas tu choroba przetrzebi, długie leżenie znęka, żołnierz się roześpi, i pójdziemy do domu z obiecankami.
Zakrzyczano starego.
— Ino co nie widać jak się poddadzą.
Gniewosz jakiémś pospolitém ich zbył przysłowiem. Śmiechu było pełno.
Tymczasem o zachodzie, ostatnie kule jeszcze z wieży od świętego Jana leciały na zamki, a za każdym strzałem, ci co wyżéj stali, szukali ich śladu i opowiadali gdzie padły. Inne działa poustawiane między Witoldowym obozem, przed murami i u tego miejsca gdzie na Wiśle most był, co go Krzyżacy spalili, rzadko się téż odzywały.
Począł już zapadać zmrok, gdy do namiotu, w którym siedział Dienheim, przypatrując się zamkom, nadszedł szukający go ks. Jan, ciekaw się dowiedziéć gdzie był i jak się tu dostał. Wracał od żołnierza, który jak wielu innych naówczas,