Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Krzyżacy 1410 tom II 130.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Patrząc ciągle w stół i zbierając kruszynki, Abel śmiał się szydersko.
— W pierwszéj godzinie straszni, a potém!! potém i dziecko im da radę. Niemiec ma naturę inną: jego powalić można, da się wziąć, a powoli siłę odzyska i zwycięzcę za kark weźmie.
Zaczął Abel rękami wywijać na wsze strony.
— Z pomocą Bożą wyzwolimy się.
Kuno wstawszy, zbliżył się doń powoli.
— Pomożecie nam do ucieczki? — szepnął.
Odskoczył Grzyb, schwycił się, strzepnął.
— Ja? ja? niech Bóg uchowa! Komu trzeba pomagać, a sam sobie pomódz nie umié, tego ratować nie warto. Ja jestem prosty chłop, mówiłem wam, legam w piecu, z psami na podwórzu kości ogryzam, nic nie wiem; nic nie umiem.
Skłonił się i wyszedł szybko.
Nie wiele się z tego było można spodziewać. Kuno siadł znowu, ale go zawołano do pana Andrzeja. Poszedł jako jeniec rozkazom posłuszny.
Siedzieli oba z ks. Janem w komturskiéj izbie na rozmowie, a w progu zoczywszy Dienheima, p. Andrzéj zawołał zaraz, czemu nie przyszedł doń opowiedzieć się wróciwszy.
— Nie miałem z czém! — odparł kwaśno Kuno.