Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Krzyżacy 1410 tom II 129.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Abel przystąpił bliżéj.
— To nie sztuka wyrwać się, a cóż z tego? dokąd? Do Torunia? Toruń już się poddać musiał, zamki się wszystkie poddają, bo Malborga jednego bronić trzeba.
Mówiąc to, Abel nie zdawał się ani smucić, ani rozpaczać.
— Cóżto, koniec Zakonu! zguba ostatnia..
Grzyb kiwał głową, oczy wlepił w stół i zbierając po nim kruszynki, które machinalnie niósł do ust, mówił jakby sam do siebie, nie podnosząc wzroku:
— Nie bójcie się, Zakon mocny jeszcze; ludzi zbierzemy, czasu potrzeba: zamki się wrócą. Stracimy dużo, ale Bóg łaskaw, Bóg łaskaw; ja jeszcze na godziny dzwonić im będę. Polacy, ja ich znam: tak, naród bitny, ale stać w miejscu nie lubi.
Rozśmiał się dziwnie.
— Wina i chleba będą mieli do syta, najedzą się, napiją, do żonek zatęsknią i pójdą precz!! Uchowaj Boże głodu a biédy, tobyśmy byli w niebezpieczeństwie, bo oni źli są gdy głodni i biją się jak lwy, kiedy boso i w utrapieniu na wojnę idą. A no my.. — uderzył się w czoło — damy im jadła i napoju po uszy, rozmiękną i nic z tego nie będzie.