Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Krzyżacy 1410 tom II 070.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Ks. Marcin mówiącemu dłoń położył na ręku.
— Dość — rzekł — nie wszystko przez usta przechodzić powinno. Co czynić, natchnie mnie Duch Święty.
Wstał z siedzenia.
— Księżyc po północy schodzi, przewodnika Polaka wiernego mi dajcie, wóz, konie: jadę.
Zwrócił się od drzwi.
— Na zamku wiedziéć mają, żem do Torunia wysłany. Nikt, wy i ja w tajemnicy.
Plauen głową dał znak potwierdzający.
— Złota! — zawołał — weźcie złota, ile zabrać możecie. Niecni posłowie króla Zygmunta wzięli go wiele za te szmaty zdradliwe, które listy wypowiedniemi nazwali. Nikczemni! Śmieli się z nich, dając je nam, śmiano się gdy je zanieśli Jagielle, a my wierzyliśmy w Zygmunta.
Ręce załamał. Ks. Marcin pokornie się skłonił i już wychodził krokiem śpieszniejszym nieco. W sali spotkał współbraci duchownych. Poczęto go pytać.
— Do Torunia jechać muszę — rzekł. — Bóg z wami: wrócę rychło.
Wyszedł. W godzinę potém, gdy się z celi swéj wysunął w czarnéj świeckiéj sukni kapłań-