Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Krzyżacy 1410 tom II 066.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Gdy w podwórzach jęki słychać było i płacze, bo co chwila nowa wieść, nowy zbieg, nowéj klęski przybywało potwierdzenie, w sali radnéj ściągał już Plauen szczupłą garść pozostałéj braci, co z nim przybyła. Objął sam władzę nie pytając, czuł się zdolnym ją utrzymać.
Z posępną energią wskazał miejsca, wstał i począł mówić żywo.
— Z tych co poszli nikt nie wróci: ratunku musimy szukać w sobie. Zapowiedziano zagładę Zakonu, jeśli ten zamek wezmą; niemiecki Zakon braci Szpitalnéj w Prusach istniéć przestał. Malborga stolicy naszéj bronić musimy.
— Z czém? z kim? — spytał jeden.
— Choćby z garścią, do ostatka!! Malborga nie zdobędą.
Zmarszczył brew.
— Obronimy go. Miasto należy spalić, niech płonie, lud zagnać na zamek, on bronić go będzie. Dopóki drogi wolne, dziś, zaraz po ludzi słać na zamki i po zapasy.
— Ale Jagiełło jutro tu będzie — zawołał jeden — to próżne.
— Ani jutro! ani za trzy, ani za cztery dni — gwałtownie wybuchnął Plauen — wstrzymać go trzeba, musimy i wstrzymamy.