Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Krzyżacy 1410 tom II 025.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

żal mu było, jako kwiatu wybranego, który mógł paść pod kosą. Dać znak do boju, było to dać wyrok śmierci na tysiące i mogła wzdrygnąć się dusza.
Wyrywające się już wreszcie z szeregów bliższych wołania o hasło, niecierpliwe i błagające ręce, które wyciągano zewsząd ku królowi, skłoniły go, że do siebie najprzód Mikołaja podkanclerzego powołał. Nie zsiadając z konia, raz jeszcze odbył spowiedź i otrzymał rozgrzeszenie.
Podprowadzano mu wierzchowca dobranego z tysiąca na ten dzień umyślnie. Koń był dzielny, a uchodzony, cisawéj maści, z niewielką, ledwie dostrzeżoną łysinką na czole.
Już w siodle, król nareszcie o szyszak, który dworzanin trzymał przy nim, zawołał. Złocony był cały, a srebrny ptak ze skrzydły rozpostartemi z korony nad nim się unosił. Już go w ręku trzymał król.
— Panie podkanclerzy — rzekł — zabierzcie z sobą pisarzy, duchownych, czeladź bezbronną i co jest dworu do oręża niezdatnego, a prowadźcie ich do taborów i tam na mnie czekajcie.
W istocie nalegali panowie i Witold, ażeby król, który za dziesięć tysięcy ludzi stał, do boju się nie mieszał i w obozie bezpieczny pozostał.