Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Kraków za Łoktka tom I 207.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Radośnie powitał książe wielkopolskiego posła — lecz po krótkiej z nim rozmowie — brwi mu się ściągnęły, usta zaciął. Wielkopolanin stawił się sam, ale za innych poręki nie dawał. — Znaczniejsza część ślązakom sprzyjała — a książe już biskupa i duchowieństwo jednając sobie, Kanclerstwo dziedziczne katedrze poznańskiej przyrzekał.
Wysłuchawszy Łoktek — nie rzekł nic — odwrócił się, kazał rękawice i hełm podawać, aby na rynek jechać, gdy Wierzbięta przystąpił z radą, aby do Muskaty słać i czemkolwiek jego skłonić do pojednania się.
Łoktek i do tego wielkiej nie zdawał się przywiązywać wagi, ani chciał długo czekać. Wysłał kasztelana z kanclerzem do biskupiego dworu, który znaleźli zamkniętym.
Odźwierny, dawszy się im długo prosić u wrót, wystawił głowę i na zapytanie o Muskatę oświadczył iż go doma nie było. Nie wiedziano, lub mówić nie chciano, dokąd się schronił.
Książe oknem zobaczywszy powracających gdy mu znak dali iż biskupa nie znaleźli, natychmiast konia dosiadł.
Widok był piękny i uroczysty. — Sam książe na ten dzień złoconą wdział zbroję, hełm umyślnie dlań przygotowany, który otaczała korona, płaszcz białem futrem podbity; ostrogi złote, miecz w pochwach kamieniami ozdobnych... Koń pokryty cały, pióra miał na głowie, i rząd wyzłacany.