Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Kraków za Łoktka tom I 203.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Wrota choć mocne były i choć je drągami i plecami trzymała czeladź Marcika — chłopy silne — naparte mocno trzeszczeć zaczynały. Greta stała w progu, patrząc na to jak na zabawkę, a Kurcwurst za nią skryty ręce łamał, wszystkich świętych wzywając na pomoc.
— Miłosierny Boże! na rany pańskie! oni nas tu wszystkich pozabijają! Marciku... puszczaj ich, bo nieszczęścia będziesz przyczyną...
Suła ani słuchał, oni myślał ustępować.
Wrota naparte zaczęły się coraz bardziej wewnątrz chylić, giąć, łamać i padać w kawały... Ludzie Szamotulskiego, wyrywając z nich deski, wyłom zrobili, i jak tylko zewrzeć się mogli z czeladzią Marcika, padli na nią z berdyszami i obuchami, Marcik siebie nie żałując, dopadłszy otworu, mieczem żgał po łbach i po hełmach, aż brzęczało...
W tem Wincenty, serca okrutnie gorącego człek, miecz w rękach mając obosieczny wielki, w obie dłonie go ujął, zamachnął nim i stojącemu naprzeciw Marcikowi nietylko kord wytrącił, ale głowę obnażoną przeciął i — krew plusnęła...
Czeladź zobaczywszy pana padającego na wznak, z rękami rozpostartemi i wołającego — Jezus! Marja! — spłoszyła się a Wincenty z Szamotuł bramę do reszty wyłamawszy, w podwórze wtargnął.
Ledwie czas mieli Marcikowi ludzie pana po-