Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Kraków za Łoktka tom I 175.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Chwalić każdego można — ozwał się z przekąsem — począwszy od cielęcego mięsa, które też dobre jest... Mikosz na żołnierza tak dobry, jak ciele na pieczyste — ale.. więcej.
— On też czem innem nie myśli być — zawołał Marcik, — tak jako i ja. My oba ludzie prości, od siekiery, niemieckich minelidrów śpiewać nie umiemy, ani się nauczym... — za to kord nasz bardzo bywa wymowny!
Wurm pogardliwą miną przyjął tę odprawę — spojrzał na Marcika, który blizko Grety miejsce zajął, śmiało się do niej przysuwając — zżymnął się, rzucił do wstawania, żal mu się zrobiło i został rozparłszy się na stole.
— Gdym wchodził przerwaliście piosenkę — odezwał się Marcik do Grety, — czym to ja słuchać jej nie wart?
— Nie warciście — odparła wdowa. — Na naszych minesingerów wymyślacie, a ja ich lubię.
— Szkoda, żem ja do nich nie chodził do szkoły, możebym i ja u was większe miał łaski — westchnął Suła.
Greta popatrzała nań śmiało.
— Ja was i tak lubię dość — odezwała się — a gdybym lubiła więcej, na co by się to wam zdało?
— Jakto? na co? — wykrzyknął Suła.
— Znacie mnie przecież — zimno mówiła dalej Greta — jestem bałamutna. Każdego dnia ktoś