Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Kraków za Łoktka tom I 171.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wypadek, z której strony łatwiejszy szturm a słabsza się zdała obrona.
W końcu napomknął znowu o służbie, którą rad by przyjąć, na co Czech odpowiedział mu dobrodusznie.
— Zobaczemy, gdy się lepiej z nowym W. Rządcą poznamy. Ja wam rad pomogę, ale wyżej nad sotnika trudno będzie się umieścić.
I zapytał go, czy miał dobrą zbroję.
— Dobrą i nie jedną — odpowiedział Marcik. W potrzebie zdam się i do kuszy, bo z nią, z bełtem i kołowrotkiem umiem sobie poradzić. Pewnie też balistarzy siła nie macie, a przyjdzie się bronić, to ci będą najpotrzebniejsi.
— My ich teraz nad pięciu, czy sześciu nie naliczym — rzekł Mikosz, a z tych dwu nie na wiele się zdało.
Chwilę jeszcze pogawędziwszy, Marcik się nizko pokłonił i z dobrą miną nazad pociągnął ku wrotom, bo Czech poszedł do budy swej odpocząć po piwie.
Szedł, a w duszy mu się robiło coraz weselej, bo widział jawnie, iż Czechy się z tem co mieli, długo teraz bronić nie mogli — jeśliby posiłki nie nadeszły. Pobudził zarazem niewiarę u mieszczan i obawę zdrady. Rad więc mógł być z siebie.
Spuściwszy się ku miastu i znalazłszy znowu w rynku, w którym ranne życie znacznie się już