Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Kraków za Łoktka tom I 166.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

i o dzban mrugnąwszy, który przyniesiono. — Taką samą była dziewczyną będąc — śmiałą, wesołą, i uprzejmą...
— No.. i wybrała sobie za kogo pójść?
— Ona! — zawołał Marcik. — Jako żywo! Ojciec naglił, aby szła obawiając się ją zostawić samą, a był chorowity. Wzięła pierwszego z brzegu, gdy nalegano. Ten Arnold na zabój się w niej miłował, ale prędko w zwadzie zginął.
— Płakała słyszę po nim bardzo?
— Juści też choćby dla ludzi płakać musiała — ciągnął dalej Marcik. — Teraz gdy go niestało, wspomina, żałuje, a.. wiem, że za żywota gdyby parobek rozkazy jej spełniać musiał, a małżeńskiej od niej czułości doprosić się nie mógł — rychlej połajania lub szturchańca.
Czech słuchał z zajęciem i podziwieniem.
Wkupił mu się Marcik w łaski mówiąc o wdowie. Reszty, może napój dobry a mocny dokonał, tak, że w godzinę dwaj współzawodnicy byli z sobą na tej stopie, na jakiej zręczny Suła chciał być z Czechem. Zachęcał go do picia, bawił, pochlebiał, w dumę go wbijał.
Na ostatek tak wypadło z rozmowy, iż Marcik mu się oświadczył z przełaju, iż mu próżniaczy chleb obrzydł, a radby służbę rycerską znalazł sobie, byle u dobrego pana.
— Choć Ulryk Boskowicz — rzekł Czech — którego, chwała Bogu ztąd wzięto, nie wierzył