Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Kraków za Łoktka tom I 129.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

czony, kołacze, mięso i żywność na deskach powystawianą.
Głosy przekupek wyglądających z przyciemnionych okien, rozlegały się szeroko, bo targ nie obchodził się bez słów grubych, przymówek, żartów i przekąsów.
Marcik, totując sobie drogę pomiędzy budami, wozami i przechodniami, dążył do dworu, na który patrząc już mu się zdala oczy śmiały. Stał on niedaleko domostwa pana Pawła z Brzega, a miał też od ulicy dwie ławki otwarte. Ale na te Marcik ani spojrzał, choć w nich się mógł pożywić i prosto wszedłszy w podwórze, do sieni i izb od ogrodu, skierował się, w których rozmowę głośną i śmiechy słychać było.
Namarszczył się nieco stanąwszy u drzwi Suła, ale odwagi nabrawszy, popchnął je i wszedł raźno do środka.
W izbie stół był zastawiony, zanim dwóch biesiadników ucztowało, dalej u okna na ławeczce siedząca Greta strojna uśmiechała się do nich, a w kącie na stołku nizkim czerwono przyodziany straż trzymał Kurcwurst.
Było to mieszkanie wdowy. Właśnie tu obiadować skończono, a dwaj, spóźnieni jak Marcik goście, dzbankiem się pocieszali.
Rozmowa śmiechami przerywana, toczyła się między gospodynią a niemi. Jeden z nich Czech, drugi niemiec, oba młodzi, oba strojni, oba za-