Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Kraków za Łoktka tom I 121.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Pomówiemy o tem — na osobności — szepnął. Chodźcie ze mną.
Mieszczanie pozostali w izbie, a Wójt szedł do sypialni za Muskatą.
Izba, do której go wprowadził, szczupłą była jak cela klasztorna, ksiąg pełna, stołem do połowy zajęta, skromna, niczem nie zdradzająca zamożności. Łoże twarde stało w kątku z rozrzuconem jeszcze posłaniem, krzyżem w głowach, palmą i gromnicą.
Gdy się drzwi zamknęły, Biskup znowu ręce złamał i podniósł jak do modlitwy.
— Ciężkie Bóg na nas próby zsyła! — rzekł pobożnie. — Chyba on sam natchnie co czynić mamy.
— A kogóż on prędzej oświecić i przez czyje usta przemówić raczy niż wasze, Ojcze — odezwał się Wójt. — Przychodzimy do Was po mądrą radę. Miasto ratować potrzeba.
Biskup milczący stał patrząc w okno oczyma szklannemi, które łzami zachodziły.
— Książe Władysław — dodał Albert — już krąży, wypatruje, nasyła i nagli...
Muskata dał znak ręką.
— Nie przeto spieszyć trzeba — rzekł. — Zuchwały i mężny człek jest, bo tylekroć wygnany, za zgubionego uważany, na nowo się dobył, siły stworzył i ludzi zyskał! Tak — bać się go musiemy — ale czy to pan, jakiego nam potrzeba?