Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Kraków za Łoktka tom I 088.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

do ludzi nowych — jakby się zasiedział gdzie i nie wiele ruszał.
Choć odzież na nim zamożnego bardzo nie oznaczała, Marcik go z uszanowaniem takiem wiódł i sadził, a on też miejsce pierwsze tak sobie za należne przyjmował, iż Zbyszek się w nim znacznego kogoś domyślił.
Posadzono go na ławie. Gość wcale jakoś do rozmowy ochoty nie okazywał, oczki przymrużał, chrząkał, paska poprawiał i czekał.
Zbyszek przysiągł by był, że to kawał klechy, gdyż u nóg mu ostróg brakło, a miecz przy nim wisiał, jakby niewiedział, co z nim robić. Częstowano go piwem — odmówił, maleńki tylko kubek miodu i chleba białego kawałek przyjął, a z temi się pieścił do jedzenia i picia nie okazując wielkiej ochoty.
Kilkakroć na Marcika niespokojnie wejrzał, ten go za każdym razem uspokajał szeptaniem i za drzwi chaty wysuwał się nasłuchiwać i wyglądać.
Doczekano się wreście gości z Krakowa, którzy wozem przybyli. Tych, chociaż odzież była skromna, Zbyszek, który często około Ratusza i po rynku się przechadzał, a ludzi ważniejszych w mieście znał, bo mu ich nie raz palcami pokazywano — poznał w nich bogatszych mieszczan, kupców i rajców miejskich. — Pawła z Brzegu i Żurdmana z Pisar.